czwartek, 8 kwietnia 2010

Po spotkaniu z Piotrem Kowalskim

Mam nadzieję, że nie obrazi się kiedy to przeczyta. Ale jedyne co Piotr Kowalski przyniósł ze sobą pospolitego to nazwisko.
Spotkanie z człowiekiem tego pokroju to uczta w klubie. Nie nakarmiliśmy Was tostami ni ciasteczkami, ale śmiem twierdzić, że dostaliście "biesiadną" podróż do niezwykłego Bhutanu. Ośnieżone szczyty, Dzongi, klasztory, buddyjscy "Derwisze" i uśmiechnięte choć smutne twarze dzieci zapadną w pamięć na długo. My już od jakiegoś czasu wiedzieliśmy czego się spodziewać: doskonałe zdjęcia, erudycja, elokwencja, kultura osobista i szacunek sąsiadujący z pokorą dla obcych kultur. Okazało się, że z Piotrem jak z Kanionem Colorado, wszyscy wiedzą, że jest wielki i cudowny ale zawsze w bezpośrednim kontakcie wypada jeszcze lepiej.
Jakiś czas temu dostałem takiego oto maila:
"Witaj, Czy w ramach Klubu byłbyś zainteresowany spotkaniem o Bhutanie.
Spędziłem tam kilka miesięcy, ostatnio jako fotograf współpracujący z
National Geographic - ostatni materiał jest do zobaczenia na mojej stronie childrenofbuddha.com ..."
Moja reakcja była bardziej szablonowa niźli nazwisko Piotra. Ale po chwili utopiłem się w indeksie fotograficznym na jego stronie. Dalszy kontakt musiał zaowocować wizytą Piotra u nas. Mam nadzieję, że nie ostatni raz.
Piotrze, dziękujemy.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz